|
Rozmowa z Maciejem Stolarczykiem
- Koledzy nie mają pretensji, że ściąga pan na nich kłopoty finansowe?
- To chyba żart. Nie jestem przecież Jonaszem - śmieje się zawodnik. - Prosimy zatem przypomnieć, w jakich okolicznościach doszło do rozstania z Widzewem... - W rundzie wiosennej sezonu 2000/2001 kilkakrotnie szliśmy na ugodę i godziliśmy się na przesuwanie terminu wypłat. Najważniejsze było utrzymanie zespołu w ekstraklasie. Prezes Andrzej Pawelec obiecał pieniądze trzy dni po zakończeniu rozgrywek. Nie dotrzymał słowa. Dlatego latem - wspólnie z Marcinem Zającem, Rafałem Pawlakiem, Sławomirem Gulą, Tomaszem Augustyniakiem - nie wznowiliśmy treningów z łódzką drużyną. Nie pojechaliśmy na zgrupowanie do Wisły. - Jednocześnie zwróciliście się o pomoc do PZPN. Jednak tylko pan uzyskał 10 lipca satysfakcjonujące orzeczenie... - Istotnie. Na posiedzeniu Wydziału Gier rozwiązano mój kontrakt z Widzewem, który miał obowiązywać do 30 czerwca 2002 roku. Potrafiłem bowiem udokumentować zaległości w wypłatach, sięgające nawet dziewięciu miesięcy. Natomiast niektórzy koledzy osiągnęli później porozumienie z działaczami i pozostali w Łodzi. - W Piłkarskim Sądzie Polubownym nadal walczy pan o zaległe pieniądze. Chodzi o prawie 200 tysięcy złotych. Tymczasem przedstawiciele Widzewa twierdzą, iż wcześniej zrzekł się pan połowy wymienionej sumy. - Nic podobnego. Nie podpisywałem żadnych dokumentów, nie było też uzgodnień "na gębę". Nie jestem krezusem, który mógłby pozwolić sobie wobec pracodawcy na takie gesty. Nie kryłem zdziwienia, kiedy dowiedziałem się, że z kwoty 200 tysięcy złotych od telewizji Canal Plus - jakie zabezpieczył PZPN - pokryte zostały tylko roszczenia byłego trenera Widzewa, Marka Koniarka oraz bramkarza Sławomira Olszewskiego. - Jak ocenia pan szanse na wyegzekwowanie swych należności? - Zobaczymy. Na razie odbyła się pierwsza rozprawa. Obie strony muszą uzupełnić dokumenty. Wcześniej PZPN na ogół bronił poszkodowanych piłkarzy. Jednak mam wrażenie, iż w pewnym momencie karta jakby się odwróciła i teraz najważniejszy jest interes klubów. - Tuż po rozstaniu z Widzewem wrócił pan do Pogoni. Nie żałuje pan tej decyzji? Przecież prezes Sabri Bekdas głośno rozważa obecnie wycofanie zespołu z rozgrywek? - W połowie ubiegłego roku sytuacja nie była wcale taka zła. Pogoń została wicemistrzem Polski, zapewniła sobie udział w Pucharze UEFA. - Turecki biznesmen systematycznie ograniczał jednak finansowanie. W efekcie zaraz po zakończeniu rundy jesiennej duża grupa piłkarzy wystąpiła do PZPN o rozwiązanie kontraktów. Pan nie dołączył jednak do Jacka Bednarza, Pawła Drumlaka, Roberta Dymkowskiego, Piotra Mosóra, Pawła Skrzypka... Dlaczego? - Po prostu "przerabiałem" już to w Widzewie. Większość klubów w kraju ma kłopoty finansowe i trzeba się z tym pogodzić. Pan Bekdas obiecał stopniowo regulować zaległości. Ufam, że nie sprawdzą się najbardziej "czarne" scenariusze. - Jednak kilka dni temu Pogoń odwołała zgrupowanie w Wałczu, ponieważ pieniędzy wystarczyło tylko na uregulowanie zaległych opłat za wynajmowane przez klub mieszkania dla zawodników... - Przyznaję, że do końca stycznia będziemy przygotowywać się wyłącznie na własnych obiektach. Później - być może - wyjedziemy na kilka sprawdzianów do Turcji. Nie ukrywam, że mam do Pogoni duży sentyment. Trafiłem do Szczecina z Gryfa Słupsk jeszcze w 1993 roku. - We wtorek, 15 stycznia obchodził pan trzydzieste urodziny. W jakim nastroju? Czy piłkarz występujący kiedyś z powodzeniem w młodzieżowej reprezentacji Polski jest zadowolony ze swych sportowych dokonań? - Z pewnością mogło być lepiej. Zabrakło trochę szczęścia, a może i talentu. Jednak mam nadzieję, że te najlepsze mecze jeszcze przede mną.
Rozmawiał: -
Źródło: Przegląd Sportowy Data: środa, 16 stycznia 2002 r. Dodał: - |
2000 - 2024 | © Pogoń On-Line |
design by: ruben | redakcja | współpraca | ochrona prywatności | |||||