|
Bogusław Baniak: Mój konik to stałe fragmenty
Rozmowa z Bogusławem Baniakiem, trenerem Pogoni.
Dzisiaj mecz z Groclinem. Nazwa rywala straszy, ale piłkarze chyba nie. To, co, pokazali ostatnio w Płocku nie było nadzwyczajne? - Groclin wygrywa, ale opinie o grze grodziszczan nie są pochlebne. Bez dwóch zdań jest to jednak zespół solidny, bardzo groźny na własnym boisku. Ten sezon jest dla Groclina bardzo ważny. Trener Radolsky dostał ostatnią szansę zdobycia mistrzostwa Polski. Czego możemy się po nich spodziewać? Kontuzja Liberdy spowodowała trochę zamieszania na pozycji bramkarza. Obrona gra czwórką w linii i gra - co istotne - bardzo odważnie. Dwóch bocznych obrońców włącza się w akcje ofensywne. Reżyserem gry jest reprezentant Polski Mila. Ustawiony bardzo ciekawie, jako cofnięty pomocnik. Asekuruje go inny reprezentant Sobolewski. Napastnicy tacy jak Moskała grają na bocznych sektorach boiska. Z ich strony najgroźniejszą bronią jest szybkość. Kiedyś Groclin dysponował wspaniałą formacją napadu: Niedzielan - Rasiak. Teraz Radolsky dopiero kompletuje duet napastników. Z tymi, których ma teraz, powinniśmy sobie dać radę. Problem leży gdzie indziej. Z analizy wynika, że Groclin atakuje aż siedmioma zawodnikami. Po stracie piłki musimy natychmiast obstawić wszystkie sektory. Pamiętajmy jednak, że Groclin nieprzypadkowo zgłosił aspiracje do tytułu mistrza Polski. Trener Engel montował swoim piłkarzom filmy dokumentalne, trener Szkocji puszczał piłkarzom epopeję "Waleczne Serce”. Jaka jest pana recepta na motywowanie zespołu? - Mam kilka kaset. Głównie ze sportami walki i dokumenty na temat sportowców, którzy przezwyciężali swoją słabość. Od dłuższego czasu staram się motywować piłkarzy słowem. Mobilizacja trwa już w trakcie tygodnia poprzedzającego mecz. Staram się przy tym korzystać z podpowiedzi psychologów. Szczególnie w indywidualnych rozmowach z zawodnikami. To, co z tych rozmów wynoszę to wiedza, kto najbardziej się nadaje do gry w pierwszym składzie. W przerwie meczu z Lechem nie było potrzeby dodatkowej mobilizacji, bo zrobił to za mnie sędzia. Natomiast na klęczkach w szatni rozrysowywałem im system 4-4-1 i dodatkowo mówiłem, że to też ich szansa na zwycięstwo. Z zawodnikami rozmawiam nawet na przystankach naszego autokaru. Każdy moment jest dobry. Co piłkarz to inny charakter. Znaleźć sposób na każdego z nich nie jest chyba sprawą łatwą? - Kłania się tu psychologia. Trener nie może być psychologiem tylko dla samego siebie, ale także dla zawodników. W szatni jest 22 różnych ludzi. Można podzielić ich na kilka grup. Kiedy z nimi rozmawiam, muszę tak modelować głos by do nich trafić. Reakcje są różne. Kiedy widzę, że nie trafiam do Moskalewicz, Kaźmierczaka i Julcimara, to szybko muszę wybrać nowy sposób pracy z ta trójką. Nikt mi nie powie, kiedy ten kontakt się urywa. Muszę sam się tego domyśleć. Musze też wiedzieć, czy dotarłem do całego zespołu, czy tylko do części. Prowadzenie meczu z ławki, czyli to, o czym tak wiele się mówiło przy okazji ostatnich mistrzostw Europy. Na ile to jest istotne? Skąd pan wiedział, że rezerwowi Parzy i Milar zadecydują o zwycięstwie nad Lechem? - Pracowałem w różnych klubach i prezesi często gratulowali mi nie tylko wyniku, ale i udanych zmian. Nie wiem, skąd to się bierze. Jest to sprawa czytania gry. Mogę robić show na ławce, biegać, skakać i krzyczeć. Ale przy tym wszystkim nie zapominam o meczu. Cały czas śledzę grę. To czy rzucam marynarką, butelką z wodą, czy wymachuję rękami jest w rzeczywistości nieistotne. Istotne jest czytanie gry. Lecz pamiętajmy jeszcze o to, kto wchodzi, ale, w którym momencie i na jaką pozycję. W meczu z Lechem zmienił pan Łabędzkiego, który grał znakomicie. Na jego miejsce wszedł Parzy. Co pan myślał dokonując tej roszady? - Łabędzki grał świetnie, ale też znakomicie w środku prezentowali się Moskalewicz i Kaźmierczak. Miałem do wyboru dwa warianty: albo Łabędzki wytrzyma kondycyjnie i mam wtedy zapewniony remis albo zaatakujemy i stworzymy sytuację do strzelenia bramki. NA zmęczonych Lechitów, na słaniającego się Wojtalę i równie wykończonego Molika wpuściłem spragnionego debiutu w ekstraklasie i wypoczętego Parzego. To jest moment. Rozmowa z asystentem i decyzja. Podobnie Milar. Niewiadoma po podróży, ale i chęć udanego debiutu w nowych barwach. Ważny był moment. Kolejne pytanie dotyczy rzutów wolnych. Zawodnicy wyraźnie się kłócą. Każdy chce strzelać. Podobnie jest przy kornerach. Chce je wykonywać i Grzelak, i Matlak. W meczu z Lechem podejście do rzutu wolnego Milara wręcz rozzłościło pozostałych. Dlaczego? - Stałe fragmenty gry to mój „konik”. Często strzelamy bramki po rzutach wolnych i rożnych. Ale bywa różnie. Pierwszy rzut wolny w meczu z Lechem wykonywali Trałka z Grzelakiem i to była kompromitacja. Nie jest ważne, co jest najlepsze dla Grzelaka, czy dla Matlaka, ale to, co dla zespołu. Trzeba ich wypośrodkować. Pamiętajmy, że stałe fragmenty gry wykonuję się wariantami, które przygotowane są wcześniej. Tu nie ma przypadku. Kiedy w Groclinie wolnego będzie bił Matlak, w polu karnym rywali zupełnie inaczej ustawią się Masternak, Moskalewicz i Kaźmierczak. A co do reakcji Łabędzkiego i Matlaka w momencie, kiedy desygnowałem do rzutu wolnego Milara, to nie powinni sobie na to pozwalać. To ja decyduję, kto ma strzelać. Choć akurat nie miałem wtedy racji. Pamiętajmy jednak, że w samochodzie może być tylko jeden kierowca.
Rozmawiał: -
Źródło: Głos Szczeciński Data: piątek, 27 sierpnia 2004 r. Dodał: - |
2000 - 2024 | © Pogoń On-Line |
design by: ruben | redakcja | współpraca | ochrona prywatności | |||||