|
Dariusz Adamczuk: Kto nie ma celów, ten ich nie osiąga
Rozmowa z Dariuszem Adamczukiem, srebrnym medalistą Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku, byłym piłkarzem Pogoni Szczecin, obecnie graczem Pogoni Nowej.
Pogoń Nowa Szczecin to klub dość specyficzny. Skąd w ogóle pomysł jego założenia? - Klub istnieje od blisko trzech lat. Zrodziła się inicjatywa, by zebrać chłopaków, którzy mieszkają w Szczecinie, w Stargardzie i okolicach, żeby mieli okazję wspólnie pograć. Udało się i w tym roku wystartowaliśmy w lidze. Decyzją ZZPN-u rozgrywki musieliście rozpocząć od B-klasy. Jak to jest, gdy "zaplecze" tak znanego w Polsce klubu gra w najniższej klasie rozgrywkowej? - Tutaj nie patrzyłbym jako na "zaplecze", ale przede wszystkim na mnie i na Grześka Matlaka. Ja karierę już zakończyłem, a Grzesiek jeszcze kilka miesięcy temu grał w I lidze. Mimo wszystko zdecydowaliśmy się grać w Pogoni i wspomagać chłopaków swoim doświadczeniem. A to normalne, że drużyna, która zaczyna istnieć, musi zacząć od B-klasy. Przed startem za cel postawiliście sobie awans do II ligi w ciągu siedmiu lat. Nie za wysokie aspiracje… - Zawsze trzeba mieć cele. Ja zawsze je miałem i zawsze się sprawdzały. W tym wypadku może być troszkę trudniej, ale kto nie ma celów, ten ich nie osiąga. Rundę jesienną zakończyliście zasłużenie na pierwszym miejscu… - Tak. Z całym szacunkiem dla rywali, ale inaczej sobie tego nie wyobrażałem. Po prostu mamy silną drużynę jak na tą klasę rozgrywek. Mimo to, zanotowaliście remis z Zenitem Koszewo. I to u was, w Szczecinie... - Dla nas był to dobry remis. Troszkę otworzył tym młodszym chłopakom oczy, że nie każdy mecz można wygrać. Ten remis dał im do zrozumienia, że do każdego meczu trzeba się przykładać i angażować na sto procent. Jak jesteście przyjmowani na wyjazdach? W takich wioskach jak np. Tychowo czy Kretlewo przyjazd Pogoni nie zdarza się codziennie. - Cieszę się, że gramy w tych mniejszych miejscowościach. Przyjmowani jesteśmy wszędzie życzliwie. Ale wiadomo mecz – walka, po meczu uścisk dłoni. A jak wam się gra z dopingiem kilkuset kibiców, ze wspaniałą oprawą meczową? - Większość z naszych chłopaków w swojej karierze nie grała przy takiej publiczności i nigdy chyba już nie zagra. To coś fantastycznego, jak na B-klasę. Karierę zakończył Pan w 2002 roku. A więc grę w Pogoni traktuje Pan już bardziej jako "zabawę". - Od samego początku byłem w ten sposób nastawiony. Na celu mam przede wszystkim promocję klubu. Zawsze kochałem piłkę i póki co, jeżeli zdrowie pozwala, będę grał z pełnym zaangażowaniem. Kiedy zauważę, że jestem za wolny, że przeze mnie wpadają bramki, to dam sobie spokój, nawet w B czy A-klasie. Grał Pan w wielu klubach europejskich. Dwukrotnie mistrzostwo i raz Puchar Szkocji to spore osiągnięcia w Pana karierze. - Kariera bogata i myślę, że jak na mój talent to w swoim życiu osiągnąłem bardzo dużo. Zdobył Pan też srebrny medal olimpijski na igrzyskach w Barcelonie w 1992 roku. Pamięta Pan jeszcze te chwile? - Oczywiście, to była jedna z najwspanialszych chwil sportowych. Takich chwil się nie zapomina. Jeszcze może o pierwszym, zespole Pogoni. Jako wychowanek pewnie bywa Pan na meczach "Portowców". Słabo jednak prezentuje się drużyna w I lidze… - Dużo czynników się na to składa. Nie chciałbym wypowiadać się na ten temat. Z drugiej stronie mogę tylko powiedzieć, że coraz mniej ludzi chodzi na mecze. Nie ma tej atmosfery na Twardowskiego, co była kiedyś. A czemu tak się dzieje? Na to muszą sobie odpowiedzieć włodarze klubu z panem Ptakiem na czele.
Rozmawiał: Sławomir Stańczyk
Źródło: ligowiec.net/Express Stargardzki Data: środa, 17 stycznia 2007 r. Dodał: js |
2000 - 2024 | © Pogoń On-Line |
design by: ruben | redakcja | współpraca | ochrona prywatności | |||||