|
Miłosz Stępiński: Strefą gra cały świat, czas na Pogoń
Trener rezerw i szef banku informacji Pogoni Szczecin wrócili ze stażu w Herthcie Berlin.
Dla Sławomira Rafałowicza, który prowadzi drugą drużynę portowców i będzie asystentem Libora Pali przy pierwszym zespole, był to pierwszy staż w europejskim klubie. Miłosz Stępiński - jesienią ubiegłego roku uzyskał tytuł doktora - ma za sobą podobne wyjazdy do Banika Ostrawa, Sparty Praga i Liverpoolu. Obaj spędzili w Berlinie ostatni tydzień, a pobyt zakończyli obejrzeniem meczu Herthy z Wolfsburgiem (2:1). Ze Stępińskim rozmawialiśmy o grupach młodzieżowych, wnioskach i porównaniu pracy seniorów w "Starej Damie" i Pogoni. Tuż przed wyjazdem do Berlina obserwował Pan turniej Don Bosco Cup w Szczecinie i nie miał najlepszego zdania o młodych piłkarzach. - Byłem zaskoczony, a nawet zawiedziony poziomem umiejętności technicznych zawodników. To przecież byli chłopcy już 14-letni i spodziewałem się czegoś więcej. Oprócz kilku drużyn większość prezentowała poziom typowej polskiej siłowej piłki. Tak grało m.in. Zagłębie Lubin, które wygrało turniej. Dominowali nie technicy, ale silniejsi, szybsi, ci, którzy potrafią się zastawić i przepchnąć. Zauważyłem, że zespoły oparte były na zawodnikach starszych biologicznie, bo w wieku 14 lat ten skok pokwitaniowy jest bardzo widoczny. No i wygrała najsilniejsza drużyna. Porównałem nasze zespoły z zespołem U-15 Herthy, który jest mistrzem Niemiec. Obserwowałem ich treningi, gry wewnętrzne, występ w turnieju. Chłopcy są mniejsi, a grają pięknie dla oka. Mają w drużynie zawodników starszych, ale forują młodszych, bo trenerzy nie chcą, by oni im zginęli. Badania pokazują, że ci młodsi biologicznie osiągają większe sukcesy w przyszłości. W Szczecinie było kilkanaście polskich zespołów. Brakuje nam młodych talentów? - U nas pokutuje stawianie na zbudowanie zespołu, a nie na kształcenie indywidualności. Najważniejsze - wygrać. O przyszłości nikt nie myśli, czyli nie pielęgnuje się jednego czy dwóch zawodników rokujących nadzieje na przyszłość. Co innego jest na Zachodzie, gdzie zespół jest na drugim miejscu. Lansuje dwóch-trzech piłkarzy. Efekt jest taki, że Polacy są silni w grupach młodzieżowych, a nie mamy zawodników na światowym poziomie. W Europie kultywuje się jednostkę kosztem zespołu. W Polsce trenerzy prowadzą drużyny od 6. do 21. roku życia, co na Zachodzie nie ma miejsca. Tam trener pracuje z grupą maksymalnie trzy lata, bo specjalizuje się w rozwoju młodego zawodnika w jakimś określonym wieku. Nie można być ekspertem dla 6-latków i 21-latków. Polski trener ma wygrywać w grupach młodzieżowych i często to robi, ale później jego piłkarze giną w dorosłej piłce, bo są niedouczeni lub wypaleni. Dziś nie mamy zawodników kreatywnych, grających obiema nogami, prawdziwych reżyserów. W naszej lidze żaden zespół nie ma rozgrywającego, nawet kadra gra na dwóch defensywnych i schodzącego Żurawskiego. PZPN miał opracować wnioski na przyszłość. - Nad talentami zastanawiali się autorzy Narodowego programu reformy piłkarstwa młodzieżowego i rozwoju młodzieży uzdolnionej piłkarsko pod kierunkiem Jerzego Engela. Program dostałem do recenzji, więc założenia znam. Jest bardzo ambitny, ale i bardzo drogi. Wiem, że media chcą zrobić na ten temat większą debatę. Jest postępowy, ale większość kosztów zrzucono na samorządy. Program zakłada rozbudowę szkół piłkarskich, rozbudowę tzw. gminnych ośrodków piłkarskich, które skupiałyby dzieci z wiosek. Te dzieciaki później trafiałyby do wojewódzkich ośrodków piłkarskich. W Szczecinie taki WOP działa przy Zachodniopomorskim Centrum Edukacyjnym przy ul. Hożej. A z tych ośrodków wyselekcjonowana grupa 20-24 piłkarzy trafiałaby do maksymalnie czterech liceów w Polsce. Stamtąd trafialiby do reprezentacji. To tzw. szlak pozaklubowy. Ci chłopcy nigdy nie graliby w klubach, a tylko w reprezentacjach GOP czy WOP. Problem w tym, że ta reforma w wielu punktach jest nieprzemyślana, przede wszystkim jeśli chodzi o finansowanie. Koszty są ogromne, bo autorzy chcą, by samorządy przerzuciły 2 proc. swoich budżetów tylko na piłkę nożną. Piłka nożna jest sportem narodowym, ale ciężko będzie uzyskać tak duże pieniądze. Reasumując, wydaje mi się, że jest to program idealny, ale na polskie warunki zbyt idealny. Trwają dyskusje o projekcie. Podkreślę, że koncepcja forowania młodych jest postępowa, znika stawianie na drużynę. Chcemy pracować nad zawodnikiem, by przygotowywać go do kadry narodowej. Państwo za wszystko płaci i nie ma tajnych sponsorów czy handlu młodymi ludźmi. Czy nie zabiłoby to młodzieżowej piłki w klubach? Gdzie interes klubów, by ogłaszać nabór do grup juniorskich? - To ścieżka tylko dla najlepszych. Załóżmy, że gminnych ośrodków jest pięć, w każdym po 10 chłopców. Czyli 50 zawodników walczy o 20 miejsc w WOP. Ci niezakwalifikowani wracają do klubów. Kolejna selekcja i odrzuty przy przejściu do liceów. Efektem docelowym jest 19-latek, którego kluby mogą kupić. Problem w tym, że chłopak ze Szczecina może nigdy nie zagrać w Pogoni. Bo szybko trafi do GOP, później WOP, liceum, a na końcu kupi go bogatsza Legia Warszawa. Widać chodziło o to, by uniknąć drogi szkolenia młodzieży, gdzie nie ma pieniędzy, a zawodnik jest przedmiotem, a nie podmiotem wychowania. Ma Pan lepsze rozwiązanie po krótkim pobycie w Herthcie Berlin? Jak utrzymać to, co najlepsze w projekcie, ale ograniczyć koszty? - Od najważniejszego problemu - rozbudowa infrastruktury - nie uciekniemy. W Herthcie jest 15 boisk, a dojdzie jeszcze 10, w Sparcie 8 boisk, w Baniku 8, w Liverpoolu 15. Polscy chłopcy muszą trenować w dobrych warunkach, by szlifować swoje talenty. To pierwszy element, ale nie najtrudniejszy. Unia Europejska daje 80 proc. pieniędzy na rozbudowę bazy. Samorządy pozostałe 20, więc jest szansa na rozbudowę. Minusem jest problem znalezienia środków na utrzymanie takiej bazy. Bez pewnych pieniędzy mogą być kłopoty. Trzeba wprowadzić modyfikacje do systemu Herthy i oprzeć go na budżecie. Jeśli nie mamy pieniędzy na dwie grupy w roczniku, to miejmy na jedną. I nie zatrudniajmy dwóch kierowników, tylko jednego dla kilku grup. W nieskończoność ciąć kosztów też nie można, bo wróci patologiczna sytuacja, jaka jest obecnie. Trzeba znaleźć kompromis między oszczędnościami a efektywnością pracy z młodzieżą. Coś musimy zmienić, by ruszyć z miejsca. Czy na podstawie obserwacji i badań może powiedzieć, że mniej chłopców garnie się obecnie do piłki nożnej, sportu? - Tak. W Sparcie do naborów zgłaszało się 300 chłopców, a ostatnio 60. Wybierają 20. W Niemczech i u nas też jest taka tendencja. Zwiększyły się konkurencje - jest komputer, jest internet. A kiedyś po szkole chłopak albo grał, albo się nudził. Niemcy rozpoczęli program, by ściągnąć młodzież do klubów. Zapewniają różne atrakcje, by zachęcić ich do treningów! W Polsce też nas to czeka. Warto zauważyć, że nie odbija się to na liczbie dzieci uzdolnionych sportowo, bo to zawsze 1 proc. populacji. My mamy więcej talentów niż Czesi, ale nie potrafimy ich wyszukać. Skoro polskich klubów nie stać na profesjonalne szkolenie grup młodzieżowych, to może powinny w to się zaangażować gminy i te finansowałyby (we współpracy z klubami) jeden ośrodek piłkarski, i nie musiałoby to być na poziomie 2 proc. z budżetu? - Takie koncepcje już były, ale też mają wady. Nie można jej wprowadzić od podstawówki, bo musi być koedukacja. Drugi aspekt - rejonizacja. Który ojciec pozwoli małemu dziecku jechać z jednego końca miasta na drugi na trening? Na dowożenie dziecka też nie wszystkich stać. Internat również odpada, bo przyjmowane są tam dzieci od 13. roku. W sumie do 13. roku życia szkolenie musi się opierać na lokalnych klasach sportowych przy szkołach. Na etapie gimnazjum powinniśmy stworzyć jeden główny ośrodek piłkarski i tam ściągać utalentowanych chłopców. By jednak kogoś sprowadzać do ośrodka, muszą być podwaliny w szkołach podstawowych. Taki projekt opracowałem już w zeszłym roku, ale wylądował w szufladzie biurka prezesa klubu. Czy nie za późno młody zawodnik trafiłby jednak do profesjonalnego ośrodka? - To zależy od trenerów w podstawówkach, bo oni odpowiadaliby za szkolenie w wieku 7-13 lat. Głupotą jest brak nauczycieli wychowania fizycznego w klasach I-III. Przecież to złoty okres w rozwoju motoryczności dzieci, uczą się najszybciej, a mają zajęcia wf z paniami w szpilkach. Ten okres starają się wypełniać szkółki piłkarskie, ale nie działają przy każdej szkole. Od IV klasy dzieciaki mają wf, ale straconego etapu nikt nam nie odda. Możliwym rozwiązaniem jest, by w klasach I-III powstawały szkółki piłkarskie finansowane przez kuratoria, samorząd czy wiodący klub. Na poziomie klas IV-VI mogłyby powstać klasy o profilu piłkarskim. Nie w każdej szkole, ale w jednej na dzielnicę, by szkoleniem objętych było 100 chłopców. Koszt musiałby przejąć na siebie samorząd. Z tej setki 40 trafi do ośrodka. Taki system mógłby zostać wdrożony w naszych realiach. Kto popracuje nad mentalnością trenerów, by nie bali się oddawać zawodników do takich ośrodków? - Ich pewnie dałoby się przekonać, ale są rozliczani przez prezesów. A szef klubu rozlicza trenera nie z tego, ilu zawodników wychował, ale z wyników. Już dawno proponowałem wprowadzenie karty zawodnika z danymi z klubów i trenerów. Wyobraźmy sobie, że chłopak z Bobolic przychodzi do Szczecina, a później z Pogoni trafia do Arsenalu Londyn. To niech Bobolice też coś mają z tego transferu. A dziś Pogoń spija śmietankę, a Bobolice otrzymują czapkę śliwek. To chory układ. Zmieńmy go, wtedy małym klubom będzie zależeć, by ich zawodnik trafił do lepszego zespołu. A na razie trener, który ma nad sobą presję wyniku, nie wprowadzi nowinek technicznych, taktycznych, postawi na chłopców silnych biologicznie. Działacze nie mają cierpliwości i nie dają szkoleniowcom czasu na budowę zespołu. To efekt finansowania sportu młodzieżowego za osiągnięte wyniki. - Dokładnie. Samorządy płacą za wynik, a nie za wykonaną pracę. To krótkowzroczność. Wyznacznikiem dobrej klasy trenera jest to, ilu zawodników z jego grupy w seniorach gra na wysokim poziomie. Co z tego, że teraz wywalczy medal, skoro później nikt o tych medalistach nie usłyszy. W Pogoni rozpoczął Pan szkolenie trenerów grup młodzieżowych. - To efekt moich pobytów na stażach szkoleniowych. Trenerzy, którzy pracują z zawodnikami do 13. roku, nie mają się czego wstydzić. Stosują nowinki, praca jest fajna. Problem pojawia się w fazie przejściowej, czyli w grupie U-14, gdy drużyny przechodzą na duże boiska. Na całym świecie jest to wyjście z zabawy, a wstęp do futbolu zawodowego. W Herthcie jest to bardzo zaznaczone. Nauczają tego, co gra pierwszy zespół. I w tym polscy trenerzy mają największe braki. Brakuje podręczników, których u sąsiadów jest sto. W Polsce mamy jeden podręcznik Talagi z lat 70. Uczymy się od Czechów, gdzie szkolenie jest na dużo wyższym poziomie. Nie mamy trenerów przygotowanych do pracy z juniorami, z którymi trzeba już zacząć pracować nad taktyką, motoryką. W Pogoni opiekunowie chcą podnieść swoją wiedzę, stąd szkolenia w programie "Pogoń gra w strefie". Ile drużyn w Pogoni będzie grało narzuconym systemem? - Chcemy wprowadzić to w grupach od 14. roku życia, czyli cztery zespoły młodzieżowe i rezerwy. Zależy nam na tym, by młody zawodnik nie był zagubiony, kiedy otrzyma niespodziewaną szansę gry w pierwszym składzie. Przykładem jest nasz Piotrek Celeban, który w kadrze i Pogoni był obrońcą kryjącym indywidualnie. Niespodziewanie Hertha chciała go ściągnąć do siebie, ale tamtejsi trenerzy stwierdzili, że on nie potrafi grać w strefie, a jest za stary na naukę. Zrezygnowali. Tego chcemy uniknąć. Już od 14. roku życia mają się uczyć profesjonalnej gry. Będą popełniać błędy. Wisła na początku ery Kasperczaka też przegrywała, ale w końcu się nauczyła i wygrywała ze wszystkimi. W Pogoni trzeba dać im czas na naukę. Pozwólmy sobie na komfort, by dwa lata poświęcić na naukę. Nawet kosztem porażek, bo wprowadzenie nowoczesnej gry sprawi, że nie od razu chłopcy zrozumieją, o co chodzi i będą przegrywać. W końcu się jednak nauczą. Jeśli nie zaryzykujemy - będziemy nadal słabsi. Nie ma co też obawiać się, że porażki zniechęcą ich do gry. Oglądają pierwszy zespół, Ligę Mistrzów, reprezentację. Teraz nie rozumieją, o co chodzi w tym futbolu. Ale jak im się wytłumaczy, to będą się wzorować się na najlepszych. Strefą gra cały świat, czas na Pogoń. Co jeszcze Pana zaskoczyło w Herthcie? - W pracy seniorów nie widzieliśmy niczego, czego wcześniej nie wprowadziłby trener Panik czy Mariusz Kuras. Idziemy w dobrą stronę, choć są drobne niuanse. Jeśli chodzi o umiejętności techniczne - zawodnicy Herthy przewyższają nas zdecydowanie, ale w innych elementach (motoryka, waleczność) na pewno im nie ustępujemy. Na podstawie mikrocyklu, który widziałem, oceniam, że trenują mniej niż nasze zespoły. Widziałem ich wyniki badań, są uboższe od przeprowadzanych przez nas. Tam robią podstawowe testy, a jeszcze miałem wrażenie, że nie do końca dobrze je interpretują. Różnice są w treningach. Żaden nie trwał dłużej niż 70 minut, a 90 proc. tego czasu to granie piłką. Odprawa jest w piątek, piątkowy przedmeczowy rozruch trwał 30 minut. Moim odpowiednikiem tam jest Sven Kretschmer, były zawodnik Herthy. Pomagałem mu robić analizę Wolfsburga i on ma zmieścić się w kwadransie, a ja mam robić godzinne odprawy. Porównuje te same elementy, a w przerwie schodzi z trybun i krótko zgłasza uwagi pierwszemu trenerowi. W Pogoni Panika i Kurasa miałem takie same zadania.
Rozmawiał: Jakub Lisowski/Mariusz Rabenda
Źródło: gazeta.pl Data: wtorek, 30 stycznia 2007 r. Dodał: js |
2000 - 2024 | © Pogoń On-Line |
design by: ruben | redakcja | współpraca | ochrona prywatności | |||||