|
Bogusław Baniak: Na miejscu Ptaka, Miedziaka wyp... z pracy natychmiast
Pogoń Szczecin spadła do drugiej ligi. Utrzymać się nie mogła, bo grała niemal wyłącznie brazylijskimi amatorami. Co gorsza, klub nie potrafił godnie pożegnać się z piłkarską elitą.
Pod koniec sezonu prezes Jan Miedziak myślał już tylko o tym, jak by tu zaoszczędzić. Knuł intrygi, by rozwiązać dyscyplinarnie umowę z trenerem Bogusławem Baniakiem. Tym samym, któremu przecież Pogoń tyle zawdzięcza i który zgodził się dobrowolnie swoim nazwiskiem firmować bezmyślny eksperyment Antoniego Ptaka. Miniony sezon był jednym z najgorszych w historii Pogoni i zakończył się degradacją do drugiej ligi. - To była kompletna porażka. Żałuję, że w tym uczestniczyłem. Popełniłem błąd, bo gdy dostałem ofertę pracy, nie przeanalizowałem wszystkiego dokładnie. Nawet moi wychowankowie - Grzesiu Matlak i Darek Adamczuk - mówili mi, żebym tego nie brał. Żebym poczekał jeszcze, to w przyszłości będę trenerem Pogoni Nowej. Po prostu nie wiedziałem, jaka dokładnie jest sytuacja. Byłem na kursie trenerskim UEFA PRO i dostałem telefon od pana Ptaka. Zadziałała magia słowa Pogoń i perspektywa mieszkania w Szczecinie. Zgodziłem się od razu. Oczywiście, nie mam zamiaru w ten sposób zdejmować z siebie odpowiedzialności. Wynik sportowy biorę na siebie. Jeszcze nigdy nie przeżyłem takiego blamażu sportowego, to dla mnie duża nauczka. Pewnie tym bardziej bolesna, bo to właśnie pan wprowadzał po spadku Pogoń do pierwszej ligi... - Rzeczywiście. Zresztą dziś są tacy, którzy mają mi za złe, że uczestniczyłem w sprowadzaniu Ptaka do Szczecina. To prawda, ale jak odchodziłem ze Szczecina, to drużyna była wysoko w tabeli, na trybunach ponad 20 tysięcy ludzi i pan Czesny w roli wiceprezydenta miasta. Po trzech latach zastałem ruinę. Kota nie ma, myszy grasują. Gdyby pan Ptak był w Szczecinie, na pewno by do tego wszystkiego nie dopuścił. Jego pracownicy kompromitują Pogoń, Ptaka i Szczecin. Oczywiście, przychodząc przed kilkoma tygodniami do Pogoni wiedziałem, że nie jest dobrze. Spodziewałem się jednak, że ta gałąź jest tylko podłamana. A ona była już całkowicie złamana. Poziom sportowy zespołu, który pan przejął, był bardzo niski. Gdyby udało się wywalczyć utrzymanie, byłby to prawdziwy cud. - Ludzie, którzy przeprowadzali selekcję, skompromitowali się całkowicie. Rozgoniono zespół, który zbudował Mariusz Kuras. A kogo sprowadzono w zamian? Polscy piłkarze słyszeli, jak w Brazylii trener Pala mówił, że wyszukał ăchodzące miliony. Za tę całą selekcję Pali należałoby zabrać papiery trenerskie! Nie chcę uderzać w tych młodych brazylijskich zawodników. To są fajni chłopcy, których ubrano w dresy Pogoni i wysłano do Polski. Za grę dostawali po 300 dolarów miesięcznie. Miło mi było ich poznać, ale szczerze mówiąc wolałbym spotkać ich na plaży, a nie na boisku Lecha czy Legii. Byli to amatorzy? - Niektórzy profesjonalnie w piłkę grali tylko przez pół roku, w Polsce. Myślałem, że dostaję do prowadzenia piłkarzy, lecz na ziemię sprowadziły mnie już pierwsze badania. Jak mi doktor powiedział, jakie są ich wyniki, to usiadłem i spytałem, czy to nie żart. Każdy człowiek uprawiający sport, choćby rekreacyjnie, ma jakąś wydolność. Oni nie mieli żadnej, jakby nigdy wcześniej w piłkę nie grali! To jak pan Pala ich mógł dobrać do zespołu pierwszoligowego?! Idźmy dalej. Przeciętny polski piłkarz po meczu ligowym ma CPK około 120-140. Jak haruje na boisku, może mieć nawet 300-400. A oni mieli 1200! Byłem przerażony. Nie chciałem o tym mówić w trakcie sezonu, bo jakby rywale to przeczytali, zjedliby nas natychmiast. A tak powalczyliśmy i były momenty, że mocne zespoły trochę się bały Baniaka i jego murzynków. Faktem jest, że odkąd przejął pan zespół, to poprawa w grze była widoczna gołym okiem... - Cieszą mnie takie opinie, tym bardziej, że słyszę je nie tylko od dziennikarzy, ale również innych trenerów. Czyli potrafiłem coś dobrego zrobić. Nawet parę razy byłem bliski wywalczenia punktów, choćby w meczach z Wisłą Kraków, Koroną czy Górnikiem Łęczna. Może by to wyglądało inaczej, gdyby w odpowiednim momencie zostały dokonane wzmocnienia. Proponowałem panu Miedziakowi, żeby zatrudnić Ekwueme, Klatta i Walburga, którzy byli bez klubów. Niestety, nie wyraził zgody. Nie zgodził się także na poszerzenie sztabu szkoleniowego. Zostałem nawet bez asystenta, tylko z kierownikiem drużyny i maserem. Na moją prośbę ze Szczecina 500 km jechał Miłosz Stępiński, żeby tylko mi pomóc. Za to podobno w prowadzeniu zajęć pomagał panu osobiście prezes Miedziak. - Totalny kabaret! Miedziak pobierał z magazynu korki i biegał w nich po boisku ubrany w garnitur. Zapach zdradzał, że wówczas nie był raczej trzeźwy. Podchodził do Majdana i tłumaczył mu, jak ma bronić piłkę. Radek przychodził do mnie i mówił, że jak Miedziak nie zejdzie z boiska, to on je opuści. Ja mu odpowiadałem, żeby dla dobra sprawy przymknął oko. Brazylijczycy Felipe i Julcimar nie wiedzieli, jak mają się zachować, gdy Miedziak chciał im tłumaczyć jak dośrodkowywać piłki. Już nie mówię o tym, że wiele pokazać nie potrafił, bo się na piłce wywracał. Kabaret normalnie! Po treningu chłopcy szli wziąć prysznic, a Miedziak w tych korkach i przepoconym garniturze od razu biegł zjeść obiad. A jak zjadł, to szedł pytać kucharza, dlaczego nasmażył tak dużo kotletów. Bo po co tak dużo. To prezes jest? Nie ten poziom! Jeszcze do tego ludziom, którzy zarabiali 1800 złotych, jak kierownik czy maser, zabierał z pensji 600 złotych za jedzenie. A kto im kazał w Gutowie siedzieć? Oni pewnie woleliby mieszkać w swoich mieszkaniach, a jedzenie kupować sobie samemu. Podobno piłkarze robili zakłady, który w trakcie treningu trafi prezesa piłką w głowę? - (śmiech) Tak, wymyślili taką zabawę, że kto trafi Miedziaka w głowę piłką, ten dostaje 1000 zł. Na początku nie wiedziałem w ogóle o tym. W czasie treningu stałem obok Miedziaka, a Radek Majdan pokazywał mi ręką żebym się odsunął. Dziwiłem się dlaczego piłki tak ciągle latają w tamtą stronę. Nie wiedziałem co się dzieje, potem dopiero powiedzieli mi. Któryś trafił? - No właśnie, to był wykładnik tego, jak słabą technicznie miałem drużynę, bo nikt nie zgarnął głównej nagrody. Tylko Edi i Gu trafili w korpus. Za to była jakaś mniejsza nagroda, chyba 50 zł. Czyli piłkarze nie przepadali specjalnie za prezesem? - Moim zdaniem, to był człowiek wyznaczony do przeprowadzenia totalnej destrukcji. Nie chcę o nim nawet mówić jako o prezesie. Dla mnie nigdy prezesem Pogoni nie będzie. Pan Miedziak cały czas mi powtarzał, że kończył uczelnię socjologiczną i ma swoje metody, żeby mnie zniszczyć. Prawda jest taka, że nawet dobrze propagandy nie umiał przeprowadzić. Jak Brazylijczycy wyjeżdżali, to pojechał ich żegnać i potem mówił, jaki to jest popularny. A prawda jest taka, że ci młodzi chłopcy zadrwili sobie z niego. Zabrali mu kapelusz i robili sobie w nim zdjęcia. Co by jednak nie powiedzieć, to facet przeszedł do futbolowych annałów. Więcej się o nim pisze, niż o Michniewiczu, który wywalczył mistrzostwo Polski. Przed ostatnim meczem prezes Miedziak zarzucił panu, że był pan tak pijany, że nie można było przeprowadzić treningu. - To kolejna bzdura wymyślona przez tego pana. Już założyłem mu sprawę z powództwa cywilnego. Nie pozwolę, żeby drwił ze mnie i z mojej rodziny. W Szczecinie pracowałem wiele lat. Wychowałem wielu piłkarzy, którzy grali w Pogoni. A on w ciągu kilku miesięcy wszystko zniszczył. Na miejscu Ptaka, Miedziaka wyp... z pracy natychmiast. Nawet intrygi nie potrafił ułożyć. Proszę opowiedzieć o tej sytuacji. - Dzień wcześniej przyjechał Edward Ptak. Chciał obejrzeć z nami finał Ligi Mistrzów, pogadać o przyszłości. Miał ze sobą butelkę whisky. My jednak już wcześniej dostaliśmy sygnał, że będzie szykowana jakaś prowokacja, więc dobrze się bawiliśmy podpuszczając go troszeczkę. Na drugi dzień rano poszedłem jak zwykle na spacer, po gazetę. Po drodze spotkał mnie patrol policji i dowiedziałem się, że Miedziak wysłał ich, żeby skontrolowali mnie alkomatem. Powiedziałem, że jak chcą, to niech mnie badają. Oni jednak powiedzieli, że nie ma o czym mówić i że współczują mi takiego szefa. Podaliśmy sobie ręce i życzyliśmy miłego dnia. Co było potem? - Prowokacja nie wyszła, więc dostałem telefon, że chcą ze mną rozwiązać kontrakt. Powiedziałem, żeby rozmawiali z moim prawnikiem, bo ja się na kontraktach nie znam. To się wściekli i wezwali do Rzgowa Julcimara i Lilo. Powiedzieli im tam, że polscy piłkarze sprzedali mecz z GKS Bełchatów. Ale Brazylijczycy nie dali się nabrać. Julcimar powiedział o wszystkim i zapytał, czy to prawda. Jak się o tym dowiedziałem, od razu zadzwoniłem do Engela i Tomczaka, by zrelacjonować całe zajście. To jednak nie koniec intrygi. O godz. 17 przyjeżdża Miedziak z ochroniarzami i mówi, że doszły go słuchy o konflikcie między polskimi a brazylijskimi piłkarzami. Jak to usłyszeli piłkarze, to się rzucili na niego i krzyczeli do niego - wyp... stąd! Felipe wrzeszczał Fhajer, fhajer, bo dobrze nie umiał wymówić. Musiałem odciągać ich, bo by Miedziak dostał w twarz. Potem powiedzieliby, że Baniak nie panuje nad grupą. Uważam, że robienie takich intryg to skandal i jeszcze wciąganie w to brata Antoniego Ptaka, Edwarda. A jak się zachowywał Edward Ptak? - Już go nie było! Miał przygotowany apartament, ale powiedział, że musi o 3 rano jechać na Ukrainę. Ale w całej sytuacji dowiedziałem się przynajmniej, dlaczego po meczu z Dyskobolią drużyna musiała wrócić do Gutowa. Edward w chwili szczerości stwierdził, że mecz będzie przeniesiony do Bełchatowa! Zresztą Miedziak później w rozmowie telefonicznej też mi to powiedział. Później się wypierał, że nawet z prezesem GKS nie rozmawiał. A jakby się sprawdziło bilingi, to pewnie dzwonił do niego ze 30 razy. Mam nadzieję, że prezes Ożóg nie zostawi tak sprawy oskarżeń o sprzedaż meczu. Bo skoro ktoś miał sprzedać, to ktoś musiał kupić. To rzuca cień również na GKS. Miedziak nie wycofał się z tych oskarżeń? - Po meczu powiedział jednemu z dziennikarzy, że Baniak robił w tym meczu dziwne zmiany, bo zdjął Julcimara w końcówce. Tylko jak się dziennikarz zapytał, czy on w ogóle widział mecz, to powiedział, że nie, bo przyjechała do niego rodzina z Litwy. Jak mogłem nie zdjąć Julcimara, skoro doznał kontuzji i trzeba było go zawieźć do szpitala! W ustalanie składu też się Miedziak wtrącał? - Dawał mi takie karteczki z ustawionym składem. Kiedyś mi dał kartkę, na której było ustawienie z dwunastoma zawodnikami, 4-3-3-1. I był zdziwiony, że my gramy 4-2-3-1. Wtedy się Miedziak dowiedział, że na boisku gra 11 zawodników. Może on chciał wystawić jednego więcej i liczył, że sędzia się nie zorientuje? Co pan teraz robi? - Jestem w Szczecinie. Siedzę w klubie od 8 do 20, żeby nikt nie zarzucił mi, że się do pracy nie stawiam. Prowadzę zajęcia z pięcioma Polakami i trochę pomagam rezerwom. Najmniejszym ruchem nie dam pretekstu do rozwiązania dyscyplinarnego kontraktu. Prowokacja przed ostatnim meczem właśnie to miała na celu, żeby zerwać kontrakt. Nie pozwolę na to, wyegzekwuję wszystko, co do złotówki. Gdyby się potrafili zachować jakoś elegancko, nie robiłbym problemów z rozwiązaniem umowy. Ale jak ten prymityw (Miedziak - przy. red.) robi takie intrygi, to ja nie popuszczę. Zresztą, póki co, klub nie zapłacił mi ani złotówki. Pogoń zalega panu z pieniędzmi za ostatnie miesiące? - Sam się dziwię, bo pan Ptak ma opinię dobrego płatnika. Może w ogóle o tym nie wie. Na pewno nie wie o innych rzeczach. Jak choćby tego, że klub musi zapłacić Moskalewiczowi 700 tysięcy złotych za bezpodstawnie zerwany kontrakt. Zrobili to pod byle pretekstem, bo pojechał na jakiś turniej i nie grał w koszulce Pogoni. Z kolei Amarala namawiali, żeby załatwił sobie lipne zwolnienie i brał pensje od ZUS-u, a nie od klubu. A facet zarabiał 20 tysięcy dolarów miesięcznie. Za to jest przecież kryminał! Ja się na to nie zgodziłem, więc kazali Amaralowi wracać do Brazylii. Mało tego, jak zostały już tylko iluzoryczne szanse na utrzymanie, to Miedziak wymyślił, że trzeba wyrzucić Ediego, bo za dużo zarabiał. Wybroniłem go, ale skończyło się na tym, że po sezonie Miedziak rozwiązał kontrakt z Edim i zaoszczędzili na pensji. Ciekawe, jaką miał minę, jak Edi podpisał kontrakt z Koroną... Jak pan widzi swoją przyszłość? - Na razie jestem zmęczony, mam już dość wszystkiego. W najbliższym czasie mam zamiar wyszczuplić mojego psa ăPelegoÓ i pochodzić z nim trochę na spacery. A propozycje pracy to ja mam. Może będę dyrektorem sportowym w jednym z klubów. W takiej roli się widzę, jak nie od czerwca, to od grudnia. Są również oferty z Ukrainy i Kazachstanu. Ale na razie chcę trochę pomieszkać w domu.
Rozmawiał: Tomasz Andrzejewski
Źródło: Tylko Piłka Data: piątek, 8 czerwca 2007 r. Dodał: - |
2000 - 2024 | © Pogoń On-Line |
design by: ruben | redakcja | współpraca | ochrona prywatności | |||||