|
Wywiad z Pawłem Skrzypkiem
Po raz kolejny doświadczonemu zawodnikowi przydarzyło się nieszczęście. Zerwał więzadła w lewym kolanie. Dwa tygodnie temu nie chciał jeszcze o tym mówić, był przybity. Teraz spokojnie wraca do meczu z Fylkirem... - To była już końcówka - opowiada Paweł. - Murawa nie była w najlepszym stanie, podłoże było bardzo twarde. Korki wbiły mi się głęboko w ziemię i stopa została w miejscu, gdy zrobiłem nagły zwrot. Więzadła krzyżowe w lewym kolanie nie wytrzymały.
- Od początku wiedział pan, co się stało? - Od razu pomyślałem o czarnym scenariuszu. Jednak później miałem straszliwą huśtawkę nastrojów. Jeden z lekarzy w Warszawie po odczytaniu badania rezonansu powiedział mi, że mam tylko lekkie uszkodzenie łąkotki. Dopiero doktor Śmigielski stwierdził, iż zerwałem wiązadła i czeka mnie pół roku bez piłki. - Ufa pan lekarzom? - Operację miałem przeprowadzoną w Austrii, u doktora Schenka. Jemu ufam, bo z prawym kolanem, które kiedyś u niego leczyłem, nie mam żadnych problemów. Wcześniej nie każdy potrafił mi tak skutecznie pomóc. Zanim trafiłem po raz pierwszy do Austrii, w Warszawie straciłem pięć miesięcy. - Wspomniał pan o czarnych myślach, które przeszły przez głowę. A ile razy zastanawiał się pan nad zakończeniem kariery? - Ani razu. Ja - wbrew temu, co niektórzy mogą sobie pomyśleć - kocham to, co robię. Kocham grę w piłkę. Nie mam zamiaru się teraz poddać. Przede mną najgorszy okres w karierze piłkarskiej - żmudna praca, tysiące tych samych ćwiczeń i brak kontaktu z piłką. Ale teraz nie mogę się zatrzymać. Nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłoby mi się nie udać. - Ile czasu zabrały panu kontuzje? - Nigdy tego nie liczyłem, ale wiem, co mi dolegało przez te wszystkie lata, każdy uraz doskonale pamiętam. Najdłużej dochodziłem do siebie po operacji prawego kolana. Kontuzja wyłączyła mnie z gry na jedenaście miesięcy. Na pewno jak na razie w swojej karierze szczęście mi nie sprzyja. Jak inaczej, niż pechem można wytłumaczyć na przykład złamanie obojczyka w chwili, gdy dochodziłem do formy? Dużo czasu zabrały mi liczne naciągnięcia i naderwania mięśni, gdy byłem jeszcze w Legii. Bezustannie nadrywałem między innymi mięsień dwugłowy. Ale wcześniej - do 26 roku życia - nie miałem żadnych problemów zdrowotnych. A więc moje problemy musiały być wynikiem nie jakiejś wady mojego organizmu, ale zmiany systemu treningowego. Zresztą już od dawna z mięśniami nie mam żadnych kłopotów. - Kiedy znów zobaczymy pana na boisku? - Od operacji do momentu, kiedy będę mógł wyjść na boisko, ma minąć około pół roku. Teraz przechodzę kolejne etapy rehabilitacji. Na razie zajmuję się usprawnieniem kolana. Wkrótce odrzucę kule i będę mógł się normalnie poruszać. Po trzech miesiącach będę mógł obciążać nogę - chodzić na siłownię, truchtać. Na pewno rundę jesienną mam z głowy. Szczęście w nieszczęściu, że uraz przytrafił mi się w takim momencie, że w styczniu będę mógł rozpocząć - wraz z drużyną - treningi. Oczywiście najpierw nie będę mógł walczyć ze wszystkich sił, ale przez trzy miesiące, bo tyle trwa okres przygotowawczy, powinienem dojść do pełnej sprawności i do odpowiedniej formy. Jestem pewny, że wiosną będę prezentował się dobrze. - Do kiedy jest ważny pana kontrakt z Pogonią? - Tylko do czerwca przyszłego roku. Na pewno w głębi duszy niepokoję się, czy klub będzie chciał się ze mną związać na dłużej. Wiem, że niektórzy mocno analizują moje kontuzje - na przykład w Legii mnie skreślono. Mam nadzieję, że działacze Pogoni wytrzymają ciśnienie. Zresztą ewentualny nowy kontrakt można opatrzyć wieloma zapisami dotyczącymi kontuzji. - Nie bałby się pan ich? - Nie, mój pech musi się kiedyś skończyć. Urazów kolanowych już nigdy nie powinienem mieć. W ogóle teraz może być tylko lepiej.
Rozmawiał: -
Źródło: Przegląd Sportowy Data: wtorek, 25 września 2001 r. Dodał: JuN |
2000 - 2024 | © Pogoń On-Line |
design by: ruben | redakcja | współpraca | ochrona prywatności | |||||